Grotowski i bębenek

Na dzisiejszych zajęciach będziemy się dystansować społecznie. Dlatego wziąłem ten bębenek. Ale nie chodzi o dystans wobec siebie. Nie, nie, my się zarażamy ogólnie kulturą. Kultura zagipsowuje nas w rolach, usztywnia w spełnianiu oczekiwań innych, w życiu, w którym kłamiemy sobie. Kamieniejemy.


Jedyne wyjście prowadzi poprze teatr.
A Grotowski żąda od teatru „niekłamania”, bezwzględnej prawdy, absolutnej szczerości. Ona przywraca sens, daje nadzieję na pokonanie ludzkiej samotności. Że w tej gipsowej mumii wywiercimy dziurkę i z kimś się porozumiemy. Że nie będziemy samotni w swoim przemijaniu – bo śmierć bogów postawiła człowieka na pustyni i i nic już nie ochrania nas przed grozą śmierci”.
Ejże, mówi Grotowski, Ejże, właśnie sztuka ochrania. Ona odżywia naszą potrzebę metafizyczną, ciężar i gorycz losu. Pozwala nam zaistnieć na firmamencie – albo chociaż nadać sens sobie tu, pod gwiazdami.
Bo w teatrze naprawdę rozmawiamy. Nie mówimy: dzień dobry, ładna sukienka – kiedy sukienka brzydka. Grotowski sadza nas w teatrze jako miejscu bezpośredniego spotkania, dialogu, w którym wspólnie, bez potrzeby kłamania po to, by się lubić – możemy zastanawiać się nad naszym romansem ze sobą, z Kosmosem, z co tam kto ma pod ręką i co go boli.
I zobaczcie – ja tu nie mam nic. Nie potrzeba mi barwnej scenografii, gry świateł, złudzenia, oszustwa, świergotania na klawesynie, całej tej „artystycznej kleptomanii” widowiska, które gania się z kinem. Żeby dotrzeć do sedna potrzeba tylko spotkania w przestrzeni mnie i ciebie, aktora i widza. Ale kto jest kim – czy ja jestem widzem a ty aktorem, czy odwrotnie?
W teatr ma w swych korzeniach i filozofię, i sztukę i religię. Tak jak drzewo powstaje ze słońca, wody i powietrza, tak teatr z tych trzech: filozofii, sztuki i religii. I jak tak Grotowski postawił już ten teatr jak drzewo, łączące ziemię z niebem, to wymaga od teatru świeckiej liturgii, żeby zaspokoić nasze potrzeby metafizyczne.
Przeszkadza nam na tej filozoficznej drodze nasza: stereotypy, przesądy mity. Jak mówi Grotowski: Nie należy słuchać imion nadawanych rzeczom – należy wsłuchiwać się w same rzeczy.
Dzięki temu bębnowi – gdy zacznę się wprowadzać w rytm, zapomnę o bożym świecie. I to zaleca Grotowski – ćwiczenia mają doprowadzić aktora – a nie wiadomo, kto nim jest – ja czy ty – do ujawnienia procesu duchowego w dojściu do prawdy. Artysta mówi prawdę, gdy się oduczy schematycznych zachowań, sztamp, nawyków myślowych, fizycznych gestów, przyzwoitej ogłady, która blokuje ujawnienie tego, co w nas. Musimy się rozbroić, wyjść z narzuconego wora kulturalności, żeby się zetknąć w nagą, ciepłą, żywą prawdą.
Poprzez teatr. Wtedy jest to teatr święty. A w świecie – czy mamy podział na widzów i aktorów? Czy będąc w kościele, jesteśmy widzami, czy aktorami? Sztuka ma tylko więc zrobić warunki do ujawnienia prawdy – ogrodzić teren i postawić ołtarz. Sztuka będzie żywa, gdy ujawni się w oddechu, w ciele, w impulsach wewnętrznych. Kiedy na świecie nic nie jest pewne – niezbędnym polem pewności staje się namacalność organizmu.
Rytm serca.
Podczas święta rezygnujemy z bycia pośród rzeczy. W zwyczajnym świecie każdy ma jakiś interes, a podczas święta odwracamy się od tego, tajemy się bez-interesowni, nie inwestujemy, nie konsumujemy, nie gromadzimy, nie użytkujemy. Wprost przeciwnie, składamy ofiarę. I to nie jest wymiana – ja zarżnę ptaka, a ty mi w zamian pomożesz. Ofiara ma uczynić wyrwę między zwykłym światem załatwiania, gdzie się wychodzi z domu, a światem świętowania, gdzie się wychodzi z siebie.
No więc ani ja aktorem, ani wy widzem. Ani ja widzem, a ni wy aktorami. Stajemy się uczestnikami, oddanymi temu, w czym uczestniczymy. Tam dodrapiemy się swojego ja, które jest częścią czegoś większego, istotniejszego i starszego niż z np. rodziny, korporacji, narodu. Dojść do własnego mięsa, by je przekroczyć.
Kiedy uderzam tym bębnem w skórę – powstaje fala, która rezonuje. Która jest już poza bębnem. Która poszukuje ucha. Spotkania. Dialogu – o czymś większym, istotniejszym i starszym niż my sami.