Co jest w środku tego orzecha? Cała historia orzechów i parę milionów lat ewolucji, w której orzech się objawił jako orzech.

W tym czasie inne stworzenia dostosowały się do tego, jak orzech teraz wygląda i też się zmieniły. Dzięcioł na przykład. Potrafi taki orzech wyjeść do cna swoim długim
twardym dziobem.
Zresztą dzioby są bardzo różne. Tę różnorodność obserwował Darwin podczas swojej podróży dookoła świata. Jedne dzioby są przystosowane do jedzenia takich dużych orzechów, a inne do takich małych ziarenek. Na wyspach Galapagos, gdzie statek Darwina przystawał, w zależności od tego, co było dostępne na danej wyspie, zięby miały dostosowane to tego dzioby. Małe, krótkie, długie, kręte… Darwin uznał więc, że ewolucja polega na tym, że przez cały czas organizmy coraz lepiej przystosowują się do warunków. Czasem warunki bardzo się zmieniają – np. w Warszawie był kiedyś las i dawały sobie w nim radę tury, ale potem zrobiło się miasto i najlepiej do tego miejsca
przystosowały się psy i koty. Małe, krótkie, długie, kręte…
Darwin postawił na głowie ówczesne myślenie o człowieku. Dotychczas mawiano, że człowiek powstał od razu doskonały, od Boga, i w miarę upływu czasu oddala się od niego i psuje. Jest coraz gorzej. Od Darwina mawia się, że przodek człowieka na różny sposób przystosowywał się do środowiska, a na obecnym etapie jedno z przystosowań wygląda tak – jak ja, a kilak innych żyje w zoo. Tak wygląda oto dobór naturalny. Lepiej przystosowani żyją dalej.
Wszystkim zrobiło się przykro na myśl, że człowiek może nie być efektem końcowej boskiej
indywidualnej kreacji. Część przestała czuć się kochana, część przestała widzieć sens egzystencji, część w ogóle nie przyjęła tego do wiadomości, że przez miliony lat człowiek wyewoluował tak jak teraz. Na razie zbyt krótko żyjemy, żeby się przystosować do siedzącego trybu życia przy biurkach i duży procent umiera lub choruje w tej nagłej zmianie środowiska, ale część najlepiej przystosowanych przeżyje. I się rozmnoży.
Ale ewolucja to nie tylko rozwijanie – czasem to zwijanie. Foki prawie pożegnały się z nogami, na rzecz łatwego prucia poprzez fale oceanu. Tasiemiec pożegnał się ze słońcem. Żyrafa pożegnała się z normalnymi proporcjami, ale przynajmniej przodkowie żyrafy – koniska – mutanty, mogły sięgnąć po liście w koronach drzew i wszystko było dla nich. Kurczaki opanowały fermy kurze i jest to najliczniejszy ptak na świecie.
Darwin sądził, że przetrwanie dotyczy gatunku – dlatego jeśli mamy ciocie i wujków bez dzieci, ale ofiarnych, to dla gatunku też dobrze. Tak jest u mrówek, pszczół, golców czy wilków – rozmnaża się główna wytypowana do tego para, a reszta haruje dla dobra gatunku, bo w sumie dzięki tej harówce gatunkowi dobrze na świecie, gatunek może się przedłużać w czasie.
Ale jak się już raz strąci człowiekowi z głowy koronę, to potem już nie można utrzymać nawet kapelusza. Popatrzcie na ten orzech – tam w środku, bardzo w środku – jest skręcona nitka kwasu DNA. W tym kwasie jest informacja, która się powiela. I to ona ewoluuje. Wytwarza sobie wehikuł z białka – takiego tasiemca albo człowieka – i pędzi w czasie. Czasem się zmienia i nowy prototyp się powiela, a czasem się nie udaje. To właśnie ten samolubny gen jest nieśmiertelny dzięki ciągłej replikacji. Może wytworzyć wielowiekowy futerał na siebie z drzewa, wiekowy z człowieka, albo chwilowy z wirusa – który jest czystą informacją ze sposobem na powielanie się. Teraz dopiero sens
egzystencji stał się naprawdę przykry. Nie dość że od czasu Darwina nie różnimy się od zwierząt o sobie razem ewoluujemy, to jeszcze podobnie jak one jesteśmy futerałem genów. Jeszcze człowiekowi dokopał Freud, mówiąc że kieruje nami popęd i mamy kompleksy. Ale z drugiej strony zepchnięcie ewolucji na poziom genów jest o tyle dobre, że ich naprawdę nie widać. Niech sobie te geny ewoluują – dużo gorzej się czujemy z przymusem przedłużania gatunku, kiedy mamy akurat ochotę na herbatkę czy orzeszka – tak, gorzej się czujemy z niż z myślą, że najwyżej geny będą miały problem. Spychając ewolucję pod mikroskop, możemy się na powrót zająć sztuką, kulturą, estetyką.
Problem w tym, że wkrótce pojawiała się koncepcja, że w kulturze to nie uniesienia się mnożą, ale mnożą się memy – takie kulturowe geny. To one powielają się i walczą o przetrwanie, mutując i przechodząc z mózgu do mózgu – jak larwa z orzecha na orzech. I tu jest miejsce, by powiedzieć stop. I koniec. I do następnego odcinka. Niech giną.