Dzisiejszego spotkania nie będzie. To znaczy będzie, ale nie takie jak myślicie. To znaczy, że myślicie nie tak, jak jest.
Mam tu telefon. I mogę teraz zadzwonić – powiedzmy do siebie. I ja odbiorę i zacznę
ze sobą rozmawiać. To kogo ja usłyszę? Siebie? Czy swój głos? Czy ten głos w telefonie jest mój, czy tylko ten który słyszę tuż obok jest mój, a ten w telefonie to reprodukcja? Usłyszę reprodukcję swojego głosu, ale będę go traktował jak swój. Tak samo wy nie widzicie mnie – widzicie mój obraz.
Nagrany. Ale czy to co widzicie, to się zdarzyło, czy też moja postać nie stała na tle tego garażu a mój głos został nagrany w studiu i potem podłożony? Jak gram kreskówki, to tak robię – przecież to nie postać wampira mówi, tylko mój głos mówi, reprodukcja mojego głosu. Na zdjęciach też nie mam siebie, tylko reprodukcję siebie. A wy moglibyście na ekranie – zobaczyć reprodukcję tej reprodukcji.
Żyjemy w świecie symulacji – mówi Baudrillard. W tym świecie funkcją znaków jest wymazanie rzeczywistości i jednocześnie ukrycie jej zniknięcia. Jak dochodzi do zniknięcia rzeczywistości? Są cztery kroki.
Najpierw robię zdjęcie – zdjęcie odbija mnie czyli jakaś rzeczywistość.
Drugi krok robię zdjęcia na Instagrama. Coś doprawię, coś podkręcę – zdjęcie zaczyna wynaturzać rzeczywistość.
Trzeci krok – robię zdjęcie w muzeum figury neandertalczyka, którego przecież nikt nie widział. Mam go na zdjęciu – ale to zdjęcie maskuje brak związku z rzeczywistością.
No i ostatni rodzaj – robię sobie zdjęcie w Disneylandzie – z Myszką Miki, która przecież nie istnieje. Mam dobre konszachty w świecie animowanych postaci i zapewniam was, że one nie istnieją. Właśnie. To z kim sobie robię zdjęcie – z istniejącą reprodukcją czegoś, czego nie ma w rzeczywistości. W lustrze powstaje odbicie czegoś, czego realnie nie ma i nie było.
Świat Disneylandu staje się fikcją, symulacrum, czyli istnieniem odbitego świata bez tego, co jest odbijane.
Ale Baudrillardowi nie chodzi o zdjęcia, ale też o nas. Człowiek gubi się w gąszczu wieżowców, pomiędzy sznurami kolorowych samochodów, bezustannie natrafia na swoje odbicie: przegląda się w gładkich karoseriach, szklanych witrynach, spotyka swój schematyczny obraz w płachtach plakatów i świetlnych reklamach. To nieistniejąca rzeczywistość stworzona w fotoszopie. Ale właśnie chcemy w nią wejść – za pomocą chirurgii plastycznej osiągnąć nieistniejące piękno ludzkie, piękno miejskie drogą
chirurgii obszarów zielonych. Na świecie chodzą ludzie-Barbie i ludzie-Keny. To, co jest naturalne, staje się niedociągnięte, niedorobione, niedopracowane.
Rodzi to oczywiście problemy. Kiedy jesteśmy na wakacjach, nic się nie dzieje – a w filmach ciągle się coś dzieje. Chcemy żeby było jak w filmie. A weźmy taki problem wirtualnej pornografii dziecięcej, generowanej przez komputery – nie krzywdzi realnych osób, bo nie istnieją. Czy zakazać? Zwolennicy mówią: „To tak, jak z udawanym morderstwem. Na filmie nikt nikogo nie zabija”. I Sąd w Stanach nie zakazał. A jak ktoś na zlocie fandomu przebierze się za taką postać z filmu? I zrobi film ze sobą w roli głównej?
Same kłopoty. Dlatego w Biblii drugie przykazanie głosi, żeby w ogólnie robić sobie wizerunków ani z tego co na ziemi, ani w niebie, ani w wodzie. Dla bezpieczeństwa.
Baudrillard zwraca nam uwagę na jeszcze jedna rzecz: ta fikcja Disneylandu naznaczona jest debilizmem.
Pełną infantylnością. Ten świat musi być infantylny, żeby narzucić przekonanie, że dorośli są gdzieś indziej, w „realnym świecie” i aby ukryć, że prawdziwa infantylność oznacza nas zewsząd. To także infantylność dorosłych, którzy przybywają bawić się w dzieci i podtrzymywać iluzje co do ich infantylności, gdy dzieci są poważnie przerażone katastrofą klimatyczną. Disneyland jest po to, żeby ukryć, że to Ameryka poza nim stała się fikcyjna. Mamy wszyscy jej zdjęcia – które straciły związku z rzeczywistością. Szczęśliwych ludzi w
kraju, gdzie szef zarabia 400 razy więcej od pracownika. Kraju, który nie istnieje.