Witajcie.
Dziś jesteśmy trochę w niedoczasie, więc pominiemy listę. Dziś na zajęcia zaprosiłem specjalną pomoc naukową – czyli niebieski worek na śmieci. Bo będzie o Wittgensteinie.
Gotowi? No to jedziemy. Otóż każdy z nas ma takie worek na śmieci, zawierający coś, co nazywamy „śmieciami”. Czyli co mam w środku, w tej torbie? A widzicie. Nie widzicie. Tam w środku jest to, co ja nazywam śmieciami i co wspólnota, w której się wychowałem, skłania mnie do nazywania tak tego tam. Raczej nie zaglądamy w cudze śmieci. Każdy tylko z widoku takiego worka mówi, że wie, co to śmieci. A przecież każdy ma co innego w tych śmieciach. Np. ja mogłem wyrzucić wiersze Rilkego, a np. Wittgenstein nie nazwałby tego śmieciami, bo on w 1914 znacząco wspierał Rilkego finansowo. Tak więc nasze worki są nieporównywalne. Gramy a taką grę językową, nazywającą się śmiecie, ale nie jesteśmy w stanie zajrzeć wewnątrz swojej torby. Widzimy je tylko z zewnątrz. Gramy w pojęcia. Podobnie jest z bólem i miłością. Nie zajrzymy w środek miłości, która znajdowałaby się w tym worku.
Kluczowe dla śmieci jest to, że czegoś używamy jako śmieci – wywalamy, wkładamy do torby, płacimy za wywóz. Tak to jest z całym językiem. Nie ważne co jest w torbie, ważne, jak się tego używa. Taki ból – jaki on bywa przykry. Chyba że spotkamy masochistę. Wtedy ból nie jest przykry, wtedy ból jest nie bólem, a pieszczotą. Słowo ból, a w środku – prywatna tajemnica.
Mamy dostęp jedynie do wyrażeń, a nie do prywatnych odczuć naszego drogiego masochisty, nie powiem, kto to jest z naszej grupy. A jednocześnie w języku mamy tylko takie torby do dyspozycji – i w nie musimy wkładać to, co nam się przydarza. Dlatego mówi Wittgenstein – Granice mojego języka wskazują granice mojego świata”. Wittgenstein zresztą napisał to poniemiecku: Die Grenzen meiner Sprache bedeuten die Grenzen meiner Welt.
Skoro już jesteśmy przy granicach świata, kolegą Wittgensteina ze szkoły w Liznu był niejaki Adolf Hitler, starszy zaledwie o sześć dni. Ale Hitler powtarzał klasę, a superzdolny Wittgenstein poszedł o rok wyżej, więc nie byli chyba kolegami.
No zobaczmy na tę torbę. Gdzie tu sens? Wittgenstein twierdzi, że sens tej torby musi leżeć poza nią. Sama torba nie ma żadnej wartości – to jej używam jako zbiór śmieci dla mnie. A jak chcemy wyrazić coś metafizycznego, czyli coś, co leży poza moim światem, wytwarzamy jedynie niedorzeczności: no mam językową torbę z napisem Bóg, i co tam do niej mogę zmieścić? Niedorzeczność. Owszem, są ludzie dla których po długich wahaniach sens życia stał się jasny, tyle że oni nie potrafili potem powiedzieć, na czym on polega. W tej torbie jest sens. Mogę go pomacać, ale co tam jest w środku?
Torby nie mają znaczeń, ale mają użycia – liczy się więc, które torby używamy na prezent, które na śmieci, a które – powiedzmy – na pamiątki. Jak coś jest pamiątką, to nie jest śmieciem. Choć wewnątrz torby może być ta sama rzecz. „Nie pytajmy więc o znaczenie, pytajmy o użycie.
A teraz do kolegów artystów. Torby z ocenami z zakresu estetyki nie maja znaczenia. Kawa dla dziecka jest gorzka. Musimy się dopiero nauczyć, że jest dobra. Recenzje są niczym innym jak torbą, w którą aktualnie nas nauczono, że wkłada się śmieci lub prezenty.
Wittgenstein był gejem i Żydem – ale w jego czasie to były jeszcze torby nie do noszenia na zakupach. A dziś? Dziś w mojej torbie są jutrzejsze skarby. Ale co robić – jestem więźniem czasu, wyrzucam.